środa, 26 lutego 2014

nienawidzę siebie.

Rzadko tu bywam, chyba jednak łatwiej pisać mi w pamiętniku, niż na blogu. Tego co tam napiszę, nikt nie zobaczy, a do bloga ma dostęp cały internet, ale nie zamierzam tego porzucić :)
Po feriach stwierdziłam, że muszę w końcu zacząć się porządnie uczyć. Więc od prawie dwóch tygodni wracam do domu, odpoczywam, wychodzę z psem i siadam do lekcji. Nie byłam nawet świadoma, jakie taka systematyczna nauka przynosi efekty. Zadziwiam samą siebie. 5 z chemii. Marzenie stało się rzeczywistością haha
No i wszystko byłoby pięknie, ale... nienawidzę siebie. Przede wszystkim wyglądu. Jestem gruba, po prostu gruba. Te nogi, brzuch... Ale zaraz? Co dałaby mi szczupła sylwetka, skoro mam taki... ryj? Nie mogę na niego patrzeć, ale mimo to potrafię siedzieć godzinę przed lustrem doszukując się w sobie czegoś ładnego, po czym rzucić skrzynką z lusterkiem i ryczeć, jak bóbr.
Zazdroszczę urody wielu dziewczynom, tak cholernie im zazdroszczę!
Dlaczego one, a nie ja? Dlaczego? Ostatnio wszystko kręci się w okół tego. WSZYSTKO. Po prostu brzydzę się swoim ciałem. Nienawidzę go. Czasami nie potrafię mówić o niczym innym, ludzie mają tego dosyć. Dzisiaj koleżanka chciała zrobić sobie ze mną zdjęcie. No okej. Ale jak je zobaczyłam, to miałam ochotę się rozryczeć.
Niby nie powinno patrzeć się na wygląd, najważniejsze jest to, co w środku. Ale kto w tych czasach nie patrzy na wygląd? Zresztą kto chciałby mnie poznać widząc tę ohydną skorupę, która przykrywa moje wnętrze? Które swoją drogę też 'piękne' nie jest...
Mam wrażenie, że każdy mówi o tym, jak wyglądam, albo patrzy się na mój brzuch/nogi.

Mam nadzieję, że lustra i zdjęcia kłamią. Że tak naprawdę jestem piękna, tylko nie zdaję sobie z tego sprawy, tak jak wiele innych dziewczyn.