Jak w tytule notki. Nic, tylko szkoła. Nie mam czasu na nic więcej. Ciągle tylko nauka i nauka. Ale ostatnio się zebrałam i stwierdziłam, że trzeba nadrobić te wszystkie, spowodowane lenistwem zaległości. Dzisiaj przepisałam wszystko z matmy. Jestem z siebie dumna, bo trochę tego było.
W szkole ogólna katastrofa. Trzy sprawdziany, na które uczyłam się długo, ale niestety bez efektów. Jestem tym strasznie załamana. Zdałam sobie sprawę z tego, że po prostu jestem głupia i nic nie umiem. Nie potrafię nauczyć się z niektórych przedmiotów, choćbym nie wiem jak chciała.
Mama poszła na zebranie rodziców, które zorganizowano, bo nasza klasa fatalnie sobie radzi i są z nami problemy wychowawcze. Pani będzie rozdawać kartki z ocenami. Boję się, że jak tata to zobaczy, to będę miała szlaban na jeżdżenie na wokalne. Oby nie, bo ja tego potrzebuję...
Czuję, że jestem jakaś chora. Ostatnio nie mogę schodzić po schodach, bo bolą mnie całe nogi i czuję się strasznie słaba(a może to po prostu brak kondycji?), ktoś mnie dotknie i już mam siniaki i wszystko mnie boli. Jestem bardzo blada i osłabiona. Niedługo jadę na jakieś badania. Krwi itd, bo możliwe, że to anemia. Chociaż nie wiem, nie znam się. Ale trochę się martwię.
A najgorsze jest chyba to, że nie mam mojego A. Że nie mogę się wyżalić, przytulić, wypłakać. Że nie mówi mi, że mnie kocha i nie mam przez to na nic siły. Że gdyby był ze mną, wszystko byłoby prostsze. Ale go nie ma i chyba czas się z tym w końcu pogodzić...