Mam ogromną ochotę zmienić swoje życie. Chcę czegoś nowego, innego. Tak bardzo marzę o tej przeprowadzce, o której pisałam w pierwszych notkach. To byłoby coś cudownego. Nowi ludzie, nowe, piękne miejsce, nowa szkoła. Zerwanie tych kontaktów z niektórymi osobami, szansa, żeby zapomnieć. W końcu zapomnieć. Może wreszcie byłabym traktowana jak człowiek?
Nie chcę być clownem. Nie chcę być ich
pieprzonym clownem! Dopóki się ośmieszam i robię coś głupiego, z czego mogą się pośmiać, jest okej, akceptują mnie. Ale kiedy przestaję i jestem normalna, jest już gorzej. Oczywiście są osoby, które znają mnie i lubią taką jaka naprawdę jestem. Ale to jest mniejszość, bardzo mała cząstka kochanych ludzi.
Jeśli przeprowadzka dojdzie do skutku, to dopiero w styczniu/lutym. A ja chcę coś zmienić już teraz, dzisiaj!
Ale przecież nic się nie zmieni jeśli będę tylko siedzieć i marudzić. Właściwie nie wiem nawet od czego zacząć. Może na razie od małych rzeczy?
Wczoraj ścięłam trochę grzywkę i przefarbowałam lekko włosy. I biorę się za ćwiczenia, ale tak porządnie! I zero słodyczy i
fajek. Wiem, że to nijak ma się do zmieniania życia, ale od czegoś trzeba zacząć. Trzeba usunąć wszystkie esemesy od niego i najlepiej wyrzucić ze znajomych na fb + usunąć wszystkie rozmowy z czatu. Hahahaha. I tak tego nie zrobię. Zawsze kiedy mam zamiar to zrobić, przychodzi mi do głowy myśl, że może jednak napisze i do siebie wrócimy, a wtedy miło będzie mieć te wiadomości i powspominać wszystko.
Rety. I tak nic się nie zmieni dopóki się stąd nie wyniosę. Nie czytam nawet tego co tu kilka dni tworzyłam, bo pewnie znowu zdecydowałabym się coś poprawić, albo ogólnie usunąć całą notkę.
Ostatnio myślałam o tym, co stałoby się gdyby ktoś ze znajomych zajrzał na tego bloga. Jezu, dobrze, że usunęłam link do niego ze wszystkiego i zmieniłam adres. :o
Tak w ogóle to 21 listopada byłoby pięć misięcy. Ale mniejsza o to...